Z zainteresowaniem obserwuję rozwój Ashtanga Vinyasa jogi w Polsce. Długo ta metoda była słabo reprezentowana nad Wisłą. I proszę bardzo! Od dwóch, trzech lat na naszych oczach odbywa się prawdziwy rozkwit, istny boom. Do niedawna mieliśmy jogę metodą BKS Iyengara potem długo, długo nic a następnie Sivanandę i pojedynczych przedstawicieli Ashtangi. Ta sytuacja obecnie radykalnie ulega zmianie.
Całkiem niedawno jedna z moich asystentek zdecydowała się na praktykę w tej właśnie tradycji. Dołączając tym samym do grona nauczycieli Iyengara, którzy zdobywszy podstawy sztuki wykonywania asan w podejściu Iyengarowskim – porzucili je dla Ashtangi. Początkowo sądziłam, że skoro oba nurty mają to samo źródło – nauczanie Krishnamacharii – można włączać elementy nauczania Ashtangowego do praktyki Iyengarowskiej. Np. wprowadzając bandhy do praktyki asan. Już cieszyłam się na myśl o wzbogaceniu praktyki asan w tradycji Iyengara o nowe (a tak naprawdę stare, ale zapomniane) elementy. Wydawało mi się również, że posiadanie wiedzy dotyczącej prawidłowego anatomicznie wykonania asan jest wartością dodatnią dla osoby zaczynającej praktykę Ashtangi. W końcu – sądziłam BKS Iyengar i Pattabhi Jois praktykowali w tym samym czasie pod okiem Krishnamacharyi i na długo – nauczanie tego pierwszego – choć rozwijające się w nowym kierunku – pozostawało silnie naznaczone podejściem właściwym Ashtanga Vinyasa jodze (za której ojca uznaje się właśnie Krishnamacharyę).
Dziś sądzę, że wiele racji w moich wstępnych przypuszczeniach nie ma. Przekonałam się o tym oddając się mojemu zwyczajowi wizytowania klas moich asystentów i nauczycieli. Odwiedzałam więc również zajęcia mojej – odchodzącej w objęcia innej tradycji – uczennicy. Szybko okazało się, że nie potrafię zająć stanowiska wobec tego, z czym się tam spotkałam. Czułam, że ta propozycja jest spójna wewnętrznie i w swojej logice odrębna względem zasad, jakimi kieruje się joga Iyengara. Nie wypowiadam się tu na temat całokształtu praktyki ashtangowej a jedynie o tym jej fragmencie, który mógł zostać przemycony na klasie iyengarowskiej. Nie było tu ani sekwencji – serii A, ani rytmu wyznaczanego oddechem, ani sposobu koncentracji wzroku ani bandh. Choć później moja podopieczna czując się w obowiązku dostarczać coraz więcej elementów do tej układanki, jaką jest praktyka ashtangowa – ostatnie dwa również dodała. Cóż wiec pozostało z Ashtangi na jej klasach? Asana. Tak, zostało to, co w wymiarze praktycznym jest wspólne w obu metodach. U Iyengara będąc centralnym motywem, wokół którego koncentruje się reszta składowych praktyki jogi. W nauczaniu Pattabhi Joisa – wtapiając się w sekwencję pozycji jest narzędziem transformacji energii, stacją przekaźnikową, naczyniem dla oddechu, formą dla ruchu, akordem w melodii, jaką jest cała rządzona rytmem oddechu seria. Nie posiada sama w sobie autonomii, którą przyznaje jej BKS Iyengar.
Weźmy jednak to, co zostało z praktyki asany w Ashtandze pod lupę. Lupę tę bierze do ręki nauczyciel Iyengara. Co zatem, jako osoba o wykształceniu iyengarowskim mogę dostrzec w asanie? Widzę przede wszystkim strukturę i budowaną na jej podstawie dynamikę. Sądzę, że u Pattabhi Joisa dynamika asany samej w sobie nie istnieje – akcja pojawiająca się w asanie służy budowaniu dynamiki większej całości jaką jest sekwencja. U Iyengara asana wpisuje się w zupełnie inny kontekst – podłoże – zyskując tym samym wymiar geometryczny. Co to oznacza dla akcji w asanie w jednym i w drugim wypadku – napiszę następnym razem.
Kraków, 24 października 2011