Miesiąc temu podjęłam temat przeciążenia obwiązkami zawodowymi i z reakcji na ten post wnioskuję, że temat jest bardzo ważki. W konsekwencji nasuwają mi się dwa bardziej konkretne zagadnienia, które w tym poście się pojawiły i pełnią kluczową rolę. Pierwszy z nich – ten bezpieczniejszy – chciałam tu poruszyć. Może starczy mi odwagi, aby rozwinąć też ten drugi…
Napisałam, że odbieram sygnały od mojego ciała świadczące o jego preferencjach. To ważny dla mnie głos, do którego słuchania bardzo długo dojrzewałam. Mogę nawet powiedzieć, że moja praktyka ewoluuje w tym właśnie kierunku. Nie był to łatwy i szybki proces.
Na początku tej drogi trudno było mi zrozumieć niektóre akcje w pozycjach, ponieważ miałam zakresy daleko wykraczające poza te, które potrzebne są do wykonania asany. Oczywiście miałam też miejsca w ciele bardzo sztywne i zamknięte. Niemniej ta moja konfuzja dotycząca kierunku pracy wynikała z tego, jak pojmowałam cel praktyki – jako pokonywanie kolejnych ograniczeń. Im mocniej – tym lepiej. Z tego samego powodu zupełnie nie rozumiałam do czego służą pomoce. One były jak hamulce na tej drodze do „mocniej i więcej”.
Miałam wtedy nawet explicite sformułowany taki koncept o „ujarzmianiu ciała” – stosowaniu wobec niego pewnej dyscypliny. Złościło mnie to, że ono – moje ciało – nie odpowiadało ochoczo pozytywnie na moje próby narzucania mu moich, na jego temat, pomysłów. Trudno było mi utrzymać regularną praktykę bo jak już się za nią brałam to nadużywałam ciała i w odpowiedzi – z osłabienia chorowałam. Te nawracające infekcje to był taki wentyl bezpieczeństwa pozwalający ciału odpocząć.
W pewnym momencie zderzyłam się ze ścianą – była nią depresja. Odłączyło mi zasilanie, zupełnie jakby ktoś wyjął wtyczkę z gniazdka. Szybko się z niej podniosłam z pomocą leków i wtedy zaczęłam ponownie realizować swoje cele bez oglądania się na nie. Rok później wiedziałam, że znowu jestem w punkcie wyjścia. Tyle, że wtedy nie chciałam zażywać inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny a radzić sobie z udziałem psychoterapii. Tak, to była długa i wyboista droga – można (banalnie) powiedzieć – droga do siebie.
W tym procesie powoli wyłaniał się pewien kształt, który stopniowo zaczęłam obdarzać zaufaniem. Ten dziwny byt lokował się w różnych częściach mojego ciała i wysyłał mi sygnały „za” czymś, bądź „przeciw”. Wciąż często zagadywałam go. Jednak powoli docierało do mnie, że to mój największy sprzymierzeniec pomagający podejmować najlepsze w danym momencie decyzje. Najbardziej gadatliwy był brzuch. Najpierw mówił jakimiś dziwnymi dźwiękami wydobywającymi się z trzewi – jak małe dziecko, które nie chce, żeby o nim zapomniano. Potem jego sygnały stały się subtelniejsze, pojawiły się np. wtedy kiedy dochodziło do długoterminowych zobowiązań i to dzięki nim potrafiłam obliczać koszty kontynowania różnych projektów.
Moja pełna pomysłów głowa została zdetronizowana. Od pewnego momentu panuje między nią a moim ciałem partnerski układ. A czasem nawet pozwalam sobie na to, żeby to właśnie ciało tu rządziło, a nie mój ułomny umysł. On przestaje być ułomny właśnie kiedy integruje się z zasobami ciała.
Ewolucja mojej praktyki to proces od wykonania do czucia i uwzględniania. Zamiast cokolwiek narzucać, prowadzę z ciałem dialog. Proponuję coś i sprawdzam jaka jest odpowiedź i na jej podstawie robię kolejny krok. Praktyka w ten sposób nieustająco jest projektem otwartym – bez konkretnego celu.
Zupełnie jak w dojrzałej fazie – metoda Iyengara. I żeby efektownie domknąć ten wątek powołam się właśnie na jego (BKS Iyengara) słowa. Podczas moich dwóch ostatnich z nim spotkań w Instytucie w Punie Guruji zaczął mocno koncentrować swoje nauczanie wokół wątku dominacji ciała i czucia nad umysłem i intelektem. Mówił do nas na zajęciach: „przestańcie odtwarzać komendy bądźcie tu i teraz dajcie się poprowadzić przez czucie”, albo kiedy przechadzał się wśród pacjentów na klasie terapeutycznej grzmiał „bądźcie bardziej animalistyczni”.
Poznana przeze mnie wtedy Tamara z UK, która cierpiała na cukrzycę opisywała potem swoje dylematy na blogu – „Skoro on na mnie krzyczy karząc być bardziej zwierzęcą (cielesną) to może fakt, że prowadzę bloga o moich doświadczenia z Instytutu mnie od tego oddala?”. Widząc to, z jakim wysiłkiem Guruji podejmuje ostatnie próby dotarcia do nas ze swoją wiadomością miałam nieodparte wrażenie, że to jest esencja tego, co chce aby po nim zostało.