W ostatnich tygodniach temat przemocy w jodzie Iyengara stał się niezwykle nośny. I bardzo dobrze! Bo to temat zamiatany pod dywan od bardzo dawna a nie ma nic gorszego niż przemilczanie trudnych kwestii.
Jako osoba od ćwierćwiecza związana z tą metodą wielokrotnie obserwowałam a kilkakrotnie sama doświadczyłam przemocy w różnych formach. I te akty przemocy zawsze miały konkretnego wykonawcę. Dlatego jestem zdania, że należałoby oddzielić samą metodę od osób, które w ramach tej metody przemoc stosują. W szczególności należy oddzielić metodę jogi Iyengara od osoby BKS Iyengara.
Przemocowe zachowania BKS Iyengara i innych autorytetów
Tak, sam twórca tej metody wielokrotnie stosował przemoc nauczając. Do arsenału jego przemocowych środków należał krzyk, klapsy przy poprawianiu, agresywne korekty manualne, czyli takie, które sprawiają ból. W relacjach z uczniami zaś zdarzała bierna agresja w postaci zupełnego ignorowania danej osoby.
Przemocowa była też Gita Iyengar, chociaż jej oręże sprowadzało się do agresji werbalnej. Sama takiej bardzo boleśnie doświadczyłam. Mogłabym tak wymieniać dalej. Tylko co z tego? Zadając to pytanie nie zamierzam bagatelizować problemu, czy go zacierać. Stosowanie przemocy jest nadużyciem i takie nadużycia zdarzały się na samej górze struktury. To nie ulega wątpliwości.
Chodzi mi o to, że w tym miejscu po przyznaniu otwarcie, że to zjawisko dotyczy praktyk czołowych przedstawicieli metody powinniśmy przede wszystkim zastanowić się z czego to wynika i co zrobić, żeby te zachowania nie stały się matrycą dla ich następców.
Powody agresji
Moja wstępna diagnoza dotyczy relacji nauczyciel – uczeń. Jej dynamika jest bardzo złożona i ciekawa. Ewoluuje w czasie wraz z procesem dojrzewania ucznia. Jednak pomimo zmieniającego się charakteru nieodzownie powinna być oparta na wzajemnym szacunku osoby do osoby.
Ludzie na zajęcia jogi nie przyprowadzają swojego ciała i nie powierzają go nauczycielowi a on może nim dysponować dowolnie, bo zna się lepiej na praktyce. Podobnie jest ze sferą mentalną – nauczyciel może widzieć obszary do pracy, ale ta powinna przebiegać z poszanowaniem godności osobistej oraz integralności osobowości ucznia.
Pewnie znakomita większość nauczycieli w tym nurcie się ze mną zgodzi, więc skąd te przypadki przemocy, o których słyszymy na różnych szczeblach autorytetu? Wydaje mi się – a mówię to z pozycji mentora młodych, i nie tylko, nauczycieli – że to kwestia braku wglądu w głębsze pokłady psychiki. Te osoby, u których obserwowałam przemocowe zachowania w sferze nauczania były również przemocowe wobec siebie. Dziwiły się nawracającym kontuzjom związanym z praktyką… Nie zdawały sobie sprawy, że do przepracowania mają zaopiekowanie się sobą i obdarzenie siebie szacunkiem po to, aby swojej postawy wobec siebie nie projektować na podopiecznych. Nie jestem psychologiem i mój tok rozumowania na pewno jest sporym uproszczeniem, przyjmijmy je jednak jako hipotezę roboczą.
Tak dokładnie było z resztą (w mojej opinii) z samym Iyengarem i Gitą. BKS tkwił w przemocowej relacji ze swoim guru Krishnamacharyą – o tej relacji pisałam tu i tu. A Gita jako córka, która nie wyszła za mąż pozostając pod kuratelą swojego samotnego ojca, była celem wielu ataków z jego strony. On nigdy nie zezwolił jej na endoprotezę bioder, co skazało ja na wiele lat życia w cierpieniu.
Długo mogłabym wymieniać przykłady jego zachowani wobec jej osoby, których sama byłam świadkiem. Na marginesie – jak bardzo znormalizowane były te praktyki pokazuje fakt, że nie były jakoś specjalnie ukrywane. Tylko nie ma to już w tym momencie znaczenia. Ich obojga nie ma już z nami. Jest ich metoda i o wiele ciekawszym jest inne pytanie.
Czy w DNA metody jest przemoc?
Zdecydowanie nie. Chociaż joga Iyengara zawojowała Polskę w swoim przemocowym wydaniu i jej formy przetrwalnikowe wciąż gdzieś są propagowane, to od lat 90tych naprawdę w samej metodzie bardzo wiele się zmieniło. Sam Iyengar rozwijał ją w kierunku budzenia wrażliwości i receptywności. Właściwie my w latach 90tych poznawaliśmy jej wersję zdezaktualizowaną już w tamtym momencie a co dopiero teraz.
Moment, w którym ta metoda wkroczyła do Polski był czasem transformacji ustrojowej. Pamiętacie kapitalizm lat 90tych w naszym kraju? Nie nasuwa Wam się słowo przemoc i brak szacunku do człowieka i ludzkich słabości? To była najdziksza forma wolnorynkowej gospodarki wprowadzona bez żadnego uprzedniego przygotowania czy planu adaptacji, z kompletnym pominięciem kosztów społecznych. My po prostu tkwiliśmy w takim stanie ducha jaki obrazuje ustrój tamtych czasów i dlatego metoda Iyengara ze swoim mitem przekraczania granic nas uwiodła.
Problem w tym, że wiele osób w środowisku nie chce z tego mitu zrezygnować. Nie chce podjąć trudu rewizji swoich głębokich pokładów psychicznych, żeby nauczyć się szacunku i troski o siebie a potem o swoich uczniów i uczennice.
Uwierzcie mi – obserwowałam to przez lata mojej działalności trenerskiej i mentoskiej. Poczucie bezradności wobec braku refleksji, którą próbowałam wzbudzać w końcu doprowadziło mnie do przekonania, że nie chcę w tym uczestniczyć. Ale też – jak już pisałam – nie jestem psychoterapeutą i moje kompetencje i oddziaływanie kończą się tam, gdzie powinna zacząć się psychoterapia.
Co dalej?
Jedno nas uratuje – staniecie w prawdzie przed sobą – jakkolwiek to zabrzmi patetycznie. Nie rezygnowałabym jednak z metody jako takiej, bo ona ma za wiele dobrego do zaoferowania. Żeby nie niosła w sobie zagrożenia przemocy – powinna być przekazywana przez osoby zdolne do krytycznej autorefleksji i otwarte na rewizję przekonań o sobie.
W tej metodzie jest też inny rodzaj przemocy – ten związany z systemem. Ale o tym może kiedy indziej…