Popołudniowy blok drugiego dnia miała poprowadzić Abhijata. Zatytułowany był: „Presentation on certification system”. Wkraczaliśmy na salę po przerwie lunchowej – jeszcze tego dnia i następnego – nakarmieni przez naszych gospodarzy. Nikt z nas nie spodziewał się – jakiego kalibru rewelacje usłyszymy w tym momencie.
Zanim dobrze usiadłam na swoim miejscu – choć przyszłam punktualnie – Abhi zdążyła otworzyć swoje przemówienie przechodząc natychmiast do konkretów. Na tablicy widniał slajd pokazujący, które stopnie nauczycielskie dotychczasowego systemu zostaną przyporządkowane do nowych stopni sytemu, obowiązującego od … wczoraj (dzień rozpoczęcia Yoganusiasanam). Raya wręczył mi skrypt – podobnie jak innym tam obecnym – zawierający wstępny zapis założeń zupełnie nowego podejścia do egzaminów i nowego systemu stopni nauczycielskich. Uderzające było to, że wprowadzenie nas w arkana kompletnie odmiennego podejścia odbyło się prosto z mostu, od najtrudniejszej dla społeczności strony – bo od „przełożenia” starego systemu na nowy – i bez zbędnych wstępów. Dotychczasowe analizy, wykłady, eksperymenty myślowe wydawały się na tyle ogólne, że nikt z nas nie podejrzewał nadchodzącej rewolucji. Wszystkim napotkanym bezpośrednio po wystąpieniu Abhi znajomym cisnęło się na usta sformułowanie o „spuszczeniu na nas bomby”.
Szczegółowe wytyczne nowego sytemu certyfikacyjnego wraz ze sposobem egzaminowania wciąż pozostają niewiadomą. Nas – obecnych tam – zobowiązano do dochowania tajemnicy dopóki oficjalne rozporządzenie z RIMYI nie ujrzy światła dziennego. Wciąż na nie czekamy.
Odniosę się na razie tylko do mapowania między starym a nowym systemem certyfikacyjnym. Dlaczego to przejście miało być trudnym doświadczeniem dla nas – tam obecnych? Abhi przedstawiła nam nowy rozkład stopni, który choć zawierał cztery poziomy, po głębszej analizie – dla nas zainteresowanych realnym i dostępnym dla nas rozwojem – tylko dwa. Garstka osób – może kilkadziesiąt, może tylko kilkanaście – miałaby mieć dostęp do poziomu trzeciego a poziom czwarty wygląda na niedostępny – przynajmniej na razie. A zatem z systemu, w którym większość praktykujących mogła wspinać się po ośmiostopniowej drabinie (Intro I do Senior Intermediate III) – zostały dwa. Patrząc zaś całościowo – z 12 szczebli drabiny zrobiono 4. Widać zatem istotne wypłaszczenie hierarchii. W praktyce – w jednej kategorii znajdą się osoby, które wykonały wysiłek pokonania wszystkich ośmiu stopni drabiny i te, które wspięły się na 5 szczebli. Jak nie trudno się domyślić – musiało to obudzić trudne uczucia, ściśle powiązane z ego. Ktoś mógł poczuć się zdegradowany, a kto inny w łatwy sposób awansowany.
Ciało na wykładzie
Wrócę na chwilę do pracy z ciałem w ramach zajęć Prasianta. Udział praktyki w prowadzonych przez niego zajęciach wzrastał wraz z upływem czasu. Być może pomogła temu dość kąśliwa uwaga Abhi rzucona bodaj drugiego dnia:
– Bo nie wiem czy wiecie Parsiantji, ale społeczność iyengarowska kocha praktykę asan.
Kiedy wykłady Prasianta zawierają pewną dozę praktyki mam dylemat – myśleć o tym, co mówi do nas czy walczyć o jak największy komfort w pozycji korzystając z własnego doświadczenia. Praktyka ta często nastaje bez wcześniejszych przygotowań jak wtedy, kiedy na dzień dobry przez kolejne 40 min. wykonywaliśmy Gomukhasanę. Jego instrukcje dotyczą intencji, z jaką pracujemy, bądź sposobu oddychania, który pracy w asanie towarzyszy. Podczas gdy ja przystępując do praktyki pozycji jogi pozostaję zanurzona w swojej cielesności po uszy. Trudno mi na razie spojrzeć na to moje ucieleśnienie z góry – z większego dystansu. Owa cielesność daje mi więc wyraźne sygnały, np o tym, że mam zacisk w pachwinach. Zaś próba sprostania instrukcji aby badać swoje podejście do praktyki i szukać w nim ciekawości skazana jest na niepowodzenie, bo przeszkodą jest tu okupujące moją świadomość uczucie niewygody. Muszę je zatem usunąć podejmując różne próby modyfikacji pozycji, bądź ostatecznie skrócenia trwania w asanie. Nie jestem być może gotowa na przekaz Prasianta, choć za każdym razem kiedy jestem na jego klasach podejmuję wysiłki ku temu aby sprostać. Przy całej mojej trudności z pobieraniem nauk od niego zauważyłam, że właśnie w oparciu o konkretną pracę w asanach – Prasiantji starał się nam zarysować kwestię ego.
Praca z ego poprzez ciało
Bardzo poruszające były dla mnie instrukcje Prasianta dotyczące pozycji ciała w medytacji. Używał do tego pojęcia „usercowienia” (heartalising). Kiedy budujemy pozycję do medytacji i recytacji nie może ona wzbudzać ego. Jak zatem usiąść aby dać wyraz pokorze, oddaniu? Jego receptą jest usercowić mózg. Nadać mu jakość właściwą ośrodkowi naszych uczuć. Prasiant – podobnie jak pozostali członkowie rodziny Iyengarów – ma swoją ograniczoną tolerancję dla patetyzmu sytuacji. Dlatego bezpośrednio po poddaniu nam tej idei przeciwstawił ją innej – dość zabawnej idei „uwątrobowienia”… A wszystko po to, aby podkreślić wyjątkowość serca jako organu. W innym momencie mówił o poddaniu świadomości mózgu świadomości serca, dzięki temu inteligencja staje się czysta, bo ze swej natury czysta nie jest.
Podobnie jest z dyscypliną. Kiedy przesadzimy z jej stosowaniem – czy to w odniesieniu do praktyki, czy też jako reżim narzucony wobec ciała – napniemy się – będziemy praktykować na rzecz dowartościowania ego. Techniką, która pomaga ominąć tę pułapkę jest bycie z oddechem, który nie jest nasz. Oddech przychodzi i odchodzi. Jest nienaznaczony karmicznie. Wszystkie te drobne uwagi rzucane nam tu i tam – kiedy byliśmy blisko ciała – siadając do medytacji i recytacji czy zaraz po niej – dawały nam sposobność do obywania małych lekcji pokory, poddania się – a przynajmniej spostrzeżenia jak bardzo praktykujemy z ideą w głowie zamiast z czystym i otwartym sercem. I mam takie przeświadczenie, że te małe lekcje pracy z ego nie były zaplanowane. Były spontaniczną reakcją Prasianta na położenie, w jakim się znaleźliśmy – my jako międzynarodowa elita nauczycieli. Były wyrazem jego współczucia – rodzajem koła ratunkowego rzucanego w chwili gdy trudno ułożyć się w nowym porządku bo uwiera nas ten szczególny organ – nasze ego.