15 lat Studia Jogi – garść wspomnień.

Tagi:

Narodziny idei

Był rok 2004, który obfitował w inspirujące dla mnie wydarzenia. Moje interdyscyplinarne studia doktoranckie z nauk kognitywnych dobiegały końca. Uzyskałam absolutorium. Zakończyłam pracę dydaktyczną na tzw. usługówkach, czyli prowadzenie ćwiczeń z filozofii dla studentów innych kierunków humanistycznych (bardzo to lubiłam – ponoć ze wzajemnością). Ponieważ uzyskałam grant na badania własne – realizowałam w oparciu o te badania dzieło. Właśnie fundusze, które pozyskałam z Komitetu Badań Naukowych pozwoliły mi na odbycie dwóch otwierających głowę podróży.

Pierwszą z nich odbyłam w celu wykonania kwerendy bibliotecznej w Kings College w Londynie. Spędziłam tam ferie zimowe ale – jak się okazało na miejscu – było to, tak naprawdę przedwiośnie. Na bulwarach Tamizy kwitły krokusy, kiedy słonko przygrzało – było całkiem ciepło. Dwa tygodnie żyłam w rytmie – spanie – jedzenie – buszowanie po bibliotece i spotykanie się na seminarium u mojego opiekuna. Zachłysnęłam się dostępnością literatury tematu. Interesował mnie problem relacji umysł-ciało zdefiniowany jako relacja między naukami opisującymi psychikę vs fizjologię. W bibliotece uniwersyteckiej mogłam znaleźć wszystko, co przyszło mi do głowy i jeszcze więcej. Przesiadywałam na sofach porozstawianych między regałami i wczytywałam się w kolejne periodyki filozoficzne. W wolnych chwilach odwiedzałam Maida Vale Iyengar Institute, gdzie uczęszczałam na klasy Agara Richarda Warda. Wróciłam do Krakowa z ogromnym poczuciem sprawstwa. I już wtedy zadałam sobie pytanie co dalej…

Na początku maja przyszło mi udać się za wschodnią granicę – do Moskwy – aby przystąpić do egzaminu nauczycielskiego na stopień Junior Intermediate II. W surowym kontynentalnym klimacie Rosji – o tej porze przyroda była mniej rozbudzona do życia niż cztery miesiące wcześniej na Wyspach Brytyjskich. Za to kiedy dotarłam na miejsce ledwo rozmarznięta ziemia została zalana falą gorącego, nagrzanego słońcem powietrza niczym znad Sahary. Egzamin zdałam. Mieszkałam w studio jogi na Arbacie u kochanej Laryssy – nestorki jogi Iyengara w Rosji. Studio było niedawno otwarte i zachwyciło mnie swoją organizacją i rozplanowaniem. Wiedziałam już wtedy, że muszę podpatrywać ciekawe rozwiązania, bo za chwilę otwieram swoje miejsce.

Kolejnej okazji do podglądania organizacji szkoły jogi dostarczyła mi druga podróż za pieniądze z grantu – wizyta w Barcelonie. Latem udałam się tam na konferencję filozoficzną. Oczywiście noclegi wybrałam w pobliżu studia jogi Jordiego Marti (który właśnie dwa miesiące wcześniej mnie egzaminował w Moskwie razem z Faeqiem). Niestety Jordi był akurat na urlopie. Chodziłam do tego kameralnego miejsca w godzinach przeznaczonych na praktykę własną, mając cały czas oczy szeroko otwarte.

Pierwsze lokalizacje

Jak się okazało po powrocie z dwóch pierwszych wojaży – moje 5 lat pracy dla Joga Centrum z końcem czerwca dobiegło końca. Pożegnałam się ze swoimi uczniami i niepewna kolejnych kroków zaczęłam szukać swojego miejsca na jogę. Moim dobrym duchem-opiekunem okazała się Asia Orłowska. Najpierw bowiem przygarnęła mnie pod skrzydła swojej – raczkującej dopiero – szkoły Artystyczna Alternatywa. Razem urządzałyśmy lokal na Zwierzynieckiej 25/10, który od poniedziałku do czwartku był szkołą jogi i biurem AA, a od piątku do niedzieli – odbywały się tam zjazdy szkoły wizażu i stylizacji. Niestety ten bezpieczny układ przetrwał rok. Właściciel nieruchomości miał wobec niej inne plany i wyprosił mnie z niej jako pierwszą a z pewnym opóźnieniem również działalność Asi. I kiedy pojawił się stres związany ze zmianą lokalu z pomocą przyszły kontakty Asi w świecie tańca.

Za jej namową skierowałam się do siedziby Zespołu Pieśni Tańca „Krakowiacy” na Meiselsa. Wiedziałam, że szykują nową lokalizację na Gertrudy i będą podnajmować sale. Mogę śmiało powiedzieć, że dyrektor Zbigniew Terlecki przyjął mnie z otwartymi ramionami, dopuścił do decydowania o kształcie sali, przechował moje drabinki gimnastyczne, które zabrałam ze Zwierzynieckiej. Tyle, że musiałam się pogodzić z kilkumiesięcznym okresem oczekiwania na koniec remontu.

Aby uniknąć przerywania działalności na czas dłuższy niż wakacje – znowu powołując się na znajomość z Asią – skierowałam swoje kroki do Art Color Ballet, który mieścił się w tamtym czasie na Rynku Głównym 34. Szefowa zespołu Agnieszka Glińska zgodziła się na kilkumiesięczną współpracę i podnajęła mi salę z wielkimi lustrami na ścianie oraz piękną, białą podłogą do tańca.

Fot. Jurek Gillert

U Krakowiaków

Do dziś pamiętam dzień, w którym poprowadziłam swoje pierwsze zajęcia na Gertrudy 4. Było tam cicho – jak makiem zasiał. Nikt oprócz nas nie korzystał jeszcze ze świeżo wyremontowanego Ośrodka Kultury. Ten miesiąc działalności – do Świąt Bożego Narodzenia 2005 – był czystą idyllą, która runęła zaraz po Nowym Roku 2006.

Z pierwszych zajęć po przerwie świątecznej pamiętam tylko przerażający ból głowy wywołany nadmiarem bodźców. Głośna muzyka zajęć tanecznych, odgłosy prób chóru dochodzące przez otwarte okno, przekrzykujące się dzieci na korytarzu… A do tego przez salę w trakcie zajęć przechodziły panie prowadzące zajęcia dla Małych Krakowiaków. Jedna niska, krótko obcięta i okrągła – instruktorka tańca wyrażająca się o dzieciach nie inaczej niż per „diablątka”. Druga zaś – dystyngowana pani pianistka z natapirowanymi rudymi włosami i mocnym makijażem. Zdarzało im się przystanąć przed kimś, kto stał na głowie i pytać się aby dobrze się czuje. Na porządku dziennym było przenoszenie na tacy kawy i ciasteczek. Nie muszę dodawać, że ciągnął się za nimi aromat tego napoju drażniący puste żołądki uczestników zajęć. Tyle, że wszyscy przywykliśmy do tego i traktowaliśmy jako koloryt lokalny.

Prawdziwym zwycięstwem było uzyskanie dostępu do pokoiku, zajmowanego wcześniej przez te – z goła – sympatyczne panie. Nie mówiąc już o dzikiej satysfakcji, jaka towarzyszyła mi kiedy mogłam ten pokoik zagospodarować po swojemu – organizując w nim biuro i pokój nauczycielski, a z czasem też – szatnię dla pań. Te opcje dodatkowe pojawiły się jednak po upływie kilku lat.

Fot.: Jurek Gillert

Życie jest przemianą

W międzyczasie szkoła rozwijała się swoim tempem – poniekąd podyktowanym rytmem kształcenia nowych asystentek i nauczycielek oraz ich odejściami, kiedy poczuły się do tego gotowe. W momencie otwierania szkoły wspierała mnie nieoceniona Joanna Jakubowska, która po pierwszym roku odeszła do szkoły Romka Grzeszykowskiego. W efekcie „transakcji” z Sadhaną trafiła do mnie w jej miejsce – Agnieszka Kosiba. A potem potoczyło się dość szybko – w tym czasie kiedy Aga była główną nauczycielką trening do prowadzenia rozpoczęły trzy świetnie zapowiadające się młode osoby – Kasia Tomala, Paulina Chojowska a chwilę potem – Stefania Szostak. Następnie do naszego zespołu dołączyła też Ula Nicał. Kiedy Ula i Aga odeszły – każda w swoją stronę, ich miejsce zajęła Aga Korczyńska, ale z uwagi na swój silny pociąg do Ashtanga Vinyasy długo w szkole miejsca nie zagrzała. Kolejne pokolenie nauczycielek tworzyły – Iza Kleśny, Iwona Gajko, Krysia Kołacz i – tylko rok z nami współpracująca – Natasza Moszkowicz. W międzyczasie do treningu w prowadzeniu zajęć zgłosiła się Agnieszka Świątkiewicz a jakiś czas później – Justyna Kozioł, Estera Jadach i – jako ostatnia z rzędu – Ania Hindmarsh.

I kiedy wydawało się, że szkoła jest w zenicie swoich mocy do prowadzenia zajęć a więc – gotowa do przeprowadzki w nowe – własne miejsce z 15 nauczycielek-asystentek na 15 lecie szkoły zostały dwie – Estera i Ania. Życie jest nieustanną przemianą, zobaczymy co przyniesie w nowym miejscu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *