Wczoraj w godzinach rannych dotarła do nas dewastująca informacja o nagłej śmierci Gity Iyengar. Jej odejście jest niepowetowaną stratą dla nas – uczniów i praktykujących jogę Iyengara, a wyrwa, która powstaje jest tym bardziej przepastna, że dla wielu z nas trudno znaleźć pocieszenie, którym była właśnie jej osoba po śmierci Gurujiego. Przeżyła go niespełna 4 i pół roku umierając – ukończywszy zaledwie 74 lat i 8 dni życia. Życia, które w całości poświęciła propagowaniu metody Iyengara.
Jej oddanie przedmiotowi nauk swojego osławionego Ojca było jednak inne niż jego samego. Guruji budował tę metodę, rozwijał ją i w jakiś sposób karmił się tym osiągnięciem. To on był architektem tego podejścia do pracy z ciałem i umysłem. On zawsze miał ostatnie zdanie. Wzrastał wraz z tym, jak metoda zyskiwała na popularności. Gita nie rościła sobie w najmniejszym stopniu praw do bycia kreatorem czy osobą decyzyjną. Zawsze podkreślała swoją służebną rolę wobec dzieła Ojca. Mimo, że miała swój niewątpliwy twórczy wkład w rozwój jogi Iyengara.
Jest autorką kilku publikacji poświęconych adaptacji metody Iyengara z uwagi na możliwości i potrzeby uczniów:
- Joga doskonała dla kobiet
- Kurs jogi w dwóch częściach – dla początkujących i średniozaawansowanych.
W każdej z tych dziedzin odcisnęła swoje własne piętno – nadając im charakter przystępności. Bo też tak postrzegała swoją misję jako nauczyciel – udostępniając nauki swojego Ojca nam – niedoświadczonym i często posiadającym ograniczenia – adeptom. Zawsze podkreślała przy tym autorytet BKS Iyengara.
Pomimo, że czasami miała inne zdanie niż Guruji, podporządkowywała się Jego decyzji. Nawet wtedy gdy szło o jej własne ciało i zdrowie. W stopniu najwyższym pozbawiona była ego, tak jak Guruji samolubności. Tyle, że mimo to, on często wskazywał na siebie, ona – zawsze na Niego. Jego uwaga skupiała się na pielęgnowaniu osiągnięć i nauczaniu jej tylko i wyłącznie na tym drugim.
Piszę to, bo widzę w tym jak nas opuściła metaforę swojego życia i oddania jodze. Zrobiła to nagle, po cichutku dopełniwszy swojego obowiązku – złożenia siebie na ołtarzu obchodów 100 rocznicy urodzin BKS Iyengara. Powtarzała ponoć w przededniu uroczystości, że jej wielkim marzeniem było dożyć tych szczególnych dni. Wiedziała bowiem jak bardzo Gurujiemu zależało na tym by przekroczyć magiczną cezurę setki. Ona zrobiła to niejako „za niego”. Zapłaciła jednak najwyższą cenę – zupełnego wyczerpania.
Pomimo swojego słabego zdrowia (zaawansowana cukrzyca), podeszłego wieku (74 l.), niespodziewanie pracowitego miesiąca poprzedzającego (w listopadzie prowadziła warsztaty dla nauczycieli oraz zastępowała Abhijatę na zajęciach w RIMYI) poprowadziła pięciodniowy intensive dla 1300 uczniów z całego świata. Aktywnie uczestniczyła w całych 12sto dniowych obchodach. Wyczerpała resztki swoich zasobów energii witalnej i po dniu odpoczynku – nad ranem jej serce stanęło. Chociaż nikt patrząc na jej zaangażowanie i niebywałą energię się tego nie spodziewał. Bez uprzedzania, angażowania uwagi otoczenia bezszelestnie prześlizgnęła się na tamtą stronę. Odeszła w sposób, jakiego życzyłby sobie sam Guruji – w domu, wśród najbliższych, w asanie.
Nie mam słów aby wyrazić mój smutek, ból i żal związany z Jej odejściem. Nie pożegnałam się z Nią, chociaż kiedy widziałam się z nimi obojgiem wiedziałam, że to ostatnie spotkanie z Nim. Ona wydawała się jeszcze długo odporna na unicestwiające działanie czasu. Poza tym – jak zawsze – miała zadanie – prowadzić nas ścieżką metody Iyengara pod Jego nieobecność. Nie ma Jej już i wciąż nie mogę w to uwierzyć…