Chciałabym powrócić do wątku podjętego tu przeze mnie jeszcze w październiku. We wpisie poświęconym istocie metody IYENGARA próbowałam uchwycić to, co identyfikuje tę metodę pracy z ciałem i umysłem, co stanowi jej „DNA”. Zakładając przy tym jej wielowątkowość i nieustanną ewolucję, jakiej podlega. Zakończyłam go pytaniem o to, czy dalszy rozwój nie narzuca się z samej natury metody – gdzie najistotniejsze jest indukowane czuciem ciała zogniskowanie uwagi, na tym, co się z nim dzieje. Problem w tym, że twórcy tej metody już z nami nie ma. To On najbardziej wzbogacał ją o nowe rozwiązania i transformację wpisał w jej istotę a jej rozwój zawsze był inicjowany i sankcjonowany właśnie przez Niego. Miał tego świadomość – dlatego przed swoim odejściem powtarzał „Mój koniec będzie waszym początkiem”. Jak zatem rozwijać tę metodę, aby nie zatraciła swojej swoistości?
Jednym ze sposobów, o których chciałam tu napisać jest rozwój przez inspirację pochodzącą z innych podejść, czy metod. Sama tej tendencji ulegałam i właśnie to osobiste doświadczenie pokazało mi jak bardzo można oddalić się od istoty metody IYENGARA idąc tą drogą.
Kiedy ciekawi innego, bądź głodni inspiracji próbujemy innego podejścia do pracy z ciałem i poprzez ciało z umysłem a potem przenosimy elementy tam zaczerpnięte do naszej praktyki czy nauczania; kierujemy się ideą wzbogacania, czyli dodawania nowych jakości do tego, co znane. Moje doświadczenie wskazuje na mylność takiego podejścia.
Około 10 lat temu przeżyłam fascynację metodą Feldenkraisa. Z metodą Iyengara byłam już w kilkunastoletnim związku (miłość od pierwszego wejrzenia) z czego od 10 lat związek był sformalizowany (posiadałam dyplom nauczycielski). Nastał okres frustracji wynikającej z pewnej stagnacji. Dziś myślę, że właściwą przyczyną mojego stanu był brak regularnego kontaktu z nauczycielem, który czuwałby nad moim rozwojem wskazując nowe obszary do przepracowania w praktyce. Metoda Feldenkraisa pojawiła się trochę niespodziewanie i wpisała idealnie w mój głód inspiracji. Stała się źródłem zupełnie nowych doświadczeń płynących z ciała, otwarła przede mną nieznane perspektywy (tak mi się przynajmniej wydawało). Dałam się uwieść – wdałam się w romans (miało być bez zobowiązań). Nim się na dobre zorientowałam – ów wspaniały nowy świat rzutował już dość poważnie na moją praktykę własną i nauczanie. Kiedy tylko oddawałam stery ciału – czy to na macie, czy też prowadząc klasę – okazywało się, że kierują nim właśnie owe świeże doświadczenia praktyki feldenkraisowej. Próbują się pomieścić w ramie, jaką narzucają asany jednak zamiast efektu wzbogacenia odnotowuję zupełne przesuniecie „środka ciężkości” praktyki. Forma pozostaje ta sama, jednak zaczynają ją wypełniać zupełnie inne treści – jakości. Doświadczenie asany radykalnie się zmieniło, praktyka straciła swoją integralność.
Obserwacje, o których tu piszę i świadomość zmiany, jaka się dokonała nie przyszły od razu. Moment otrzeźwienia pojawił się przy pierwszym spotkaniu z dojrzałym nauczycielem iyengarowskim jasno wytyczającym kierunek praktyki zgodny z jej „DNA”. Wtedy stała się dla mnie wyraźna różnica w odczuciu ciała i pracy z nim właściwa jodze oraz dzielący mnie od niej dystans. A potem – refleksja, że metoda, która w intencji (nieświadomej) miała wzbogacić praktykę asan – pozbawiła ją właściwości dla niej niezwykle istotnych i w miejsce tychże wprowadziła zupełnie inne – sobie właściwe. Cały ten proces odbył się poza moją świadomą kontrolą – poprzez ciało i przeniesienie doświadczenia z jednej praktyki do drugiej. (Relacje między obiema metodami to ciekawy temat – podejmę go w następnym wpisie.)
Wrócę tu na moment do uwag Abhijaty, którą cytowałam na początku październikowego wpisu: „Potrzeba przynajmniej 10 lat praktyki, aby zrozumieć czym jest metoda IYENGARA.” Jednak aby ugruntować się w tej praktyce powinny być spełnione dodatkowe warunki:
- wytężony, nieprzerwany i skupiony na jednym wysiłek w praktyce
- przewodnictwo doświadczonego nauczyciela
- brak wcześniejszych doświadczeń z inną metodą, lub młody wiek (chłonny układ nerwowy) w momencie rozpoczęcia praktyki
To ugruntowanie w praktyce, o którym tu piszę ma być gwarantem właściwego postępowania na ścieżce twórczego rozwoju metody. Jestem bowiem przekonana, że w takim przypadku praktyka ma szanse odcisnąć się na samym, żywym ciele sadhaki. Ten odcisk to nic innego, jak głęboko formatujące oddziaływanie powtarzanego wysiłku na układ nerwowy – im wcześniej w rozwoju osobniczym nastąpi – tym będzie trwalszy. Owo wdrukowanie jakości, jakie niesie praktyka bezpośrednio w system nerwowy ma zagwarantować utrzymanie ich w praktyce poprzez ciało. Tak, jak moje ciało spontanicznie podjęło świeże jakości i stało się ich nośnikiem, ciało może mieć pewne jakości wdrukowane trwale.
Dlatego jestem bardzo ostrożna w interpretowaniu słów Gurujiego w dosłowny sposób. My praktykujący nie jesteśmy równi wobec wyzwania kontynuacji Jego Dzieła. Podejmując wysiłek twórczego rozwoju metody jednym będzie łatwiej utrzymać się w ryzach iyengarowskiego „DNA”. Inni dość szybko skręcą w bok – tworząc fuzję różnych podejść, bądź coś zupełnie nowego. W kontekście tych rozważań staje się dla mnie oczywiste dlaczego właśnie Abhijata stała się bezpośrednią spadkobierczynią nauczania BKS Iyengara a nie np. Manouso Manos, który praktykuje dłużej niż ona żyje na tym świecie.