Kontakt z Gurujim jest bardzo ograniczony. Można go do woli obserwować w trakcie jego praktyki własnej – czasem nawet przysłuchać się temu, jak naucza wnuczkę przerywając swoją sekwencję, albo zwyczajnie mówi coś nie wychodząc z pozycji. Kiedy wyjaśnia pewne kwestie często się uśmiecha, bije od niego wtedy ogromna życzliwość i sposób, w jaki przekazuje tę kroplę wiedzy, z całego oceanu, który posiada zdaje się świadczyć o wielkim zdystansowaniu i pewnego rodzaju spokoju, o to, co będzie dalej z jego nauką. Usłyszałam kiedyś trafne porównanie skali, jaką należy mierzyć jego wiedzę. Guruji jest jak tsunami a my w porównaniu z nim i jego wiedzą jesteśmy, co najwyżej jak szklanka wody.
Niemniej, wielki Iyengar rozmawia z ludźmi w trakcie praktyki. Udziela wskazówek swoim najbliższym indyjskim asystentom po angielsku czyniąc je przystępnymi również dla wszystkich zainteresowanych z Zachodu. Przerywa lekcję, którą ktoś z nich prowadzi i daje instrukcje prowadzącemu widząc, że coś przebiega nie tak. Wszystko to świadczy o tym, jak wielką pasją dla niego musi wciąż pozostawać nauczanie i dzielenie się swoją mądrością. Ale też w jego głosie, ruchach odbija się niestety piętno wieku i mniejsza niż wcześniej ilość sił.
Guruji i Abbie
Rozpoczęcie święta Ganesi zbiegło się w czasie z zakończeniem turnusu znakomitej większości przyjezdnych uczniów w Instytucie. Pozostali nieliczni, wśród nich my – grupa z Polski. Powodem odpływu uczniów jest przerwa w nauczaniu Gity. We wrześniu na klasach Gity będą zastępstwa, a część zajęć ma być superwizowana przez samego Gurujiego.
Pierwszą sobotnią klasę Gity we wrześniu poprowadziła Abbie, czyli jedyna wnuczka Iyengara. Tak się składa, że układ wnukowie-wnuczka jest dokładnie odwrotny w generacji starszej rodziny Iyengarów. Iyengar miał same córki, z których najstarszą jest Gita i jednego syna – Prasianta – najmłodszego wśród rodzeństwa. Abbie jest też bodaj najmłodszą z wnuczek – ma obecnie ponad 20 lat. Studiuje przedmiot związany z biologią i od dwóch lat jest intensywnie przygotowywana do przejęcia dziedzictwa swojego sławnego dziadka. Abbie od dzieciństwa uczęszczała na zajęcia w Instytucie, ale od dwóch lat jest osobiście trenowana przez Gurujiego. Jako, że Guruji jest wymagającym nauczycielem, trening, jakiemu podlega Abbie jest niezwykle trudną lekcją.
Jak już donosiłam, Guruji codziennie pojawia się na sali ćwiczeń między 9 a 12 w czasie zarezerwowanym na praktykę własną. Prawie zawsze jest tam też jego wnuczka. Guruji nie przerywając swojej praktyki udziela Abbie wskazówek, zadaje sekwencję. A niektóre spośród jego sekwencji są naprawdę trudne. Któregoś dnia trenował z nią po kolei wszystkie podstawowe balanse, zupełnie nie zważając na zmęczenie kazał jej powtarzając każdą z pozycji po kilka razy. Jednak, kiedy Guruji wyjdzie z pozycji, a tkwi w niektórych naprawdę długo (pasywne wygięcia do tyłu, odwrócone do 30 min.), zaczyna się prawdziwa lekcja jogi. Guruji nie przebiera w środkach, dociska mocno stopą wbijając paznokcie w skórę, zdarza się, że w celu zintensyfikowania efektu, kopnie. Abbie ma jednak niezawodny sposób na wzburzenie swojego dziadka. Kiedy już naprawdę nie jest w stanie podołać jego instrukcjom, spogląda na niego swoimi wielkimi sarnimi oczami i wdzięcznie się uśmiecha. Potrafi tak zareagować nawet na siarczystego kopniaka. Jak nietrudno się domyślić – nawet najtwardszego nauczyciela, jakim jest B.K.S. Iyengar, potrafi to doszczętnie rozbroić.
Lekcje starego mędrca
Guruji uczy też myśleć – zadaje pytania, na które odpowiedzieć można dopiero po wejściu do pozycji i sprawdzeniu jak w niej układa się dana część ciała. Któregoś razu objaśniał skręty i relacje między nimi. Zadał pytanie o partie klatki piersiowej, które skręcają się najmocniej w poszczególnych pozycjach i nie usłyszawszy prawidłowej odpowiedzi stwierdził uśmiechając się z dystansem: „Jeszcze nie umarłem, a moja sztuka już nie żyje.” Wypowiadając to zdanie łagodnie się uśmiechał – wyglądał jak stary mędrzec, odchodzący na odosobnienie do jaskini, zajęty sprawami nie z tego świata i nie troskający się już o to, co stanie się z jego spuścizną. Tak, czasem Guruji naucza jak mistrz Zen, którego pytania lub zadane pozycje i związane z nimi detaliczne instrukcje zmierzają nie tyle do przekazania nam wiedzy, ile do pokazania ogromu naszej ignorancji. Jak Sokrates na ateńskiej agorze oczyszcza sobie pole, żeby móc zasiać na nim nowe ziarno wiedzy. A może po prostu trenuje nas w cnocie pokory?
W każdym razie, Guruji – pomimo, że teraz będąc w większym dystansie – naucza z błyskiem w oku. Ta zapalająca się na moment iskra w nim świadczy o tym, jak bardzo musi to, co robi kochać. Po tylu latach przekazywania swojej sztuki, widząc, jak marne często przynosi to efekty – czyni to ciągle, niestrudzenie i z ogromną pasją. Obserwowanie go w tych sytuacjach sprawia mi niewymowną przyjemność. Na jego twarzy częściej teraz gości promienisty uśmiech niż surowość. Guruji ma przy tym niebywałe poczucie humoru. Najbardziej lubię, kiedy uśmiechając się do nas porozumiewawczo mruży jedno oko. Pewnego dnia pokazując Virabhadrasanę I przy treserze, na moment zatrzymał się jakby coś wzbudziło jego podejrzenie i spokojnie powiedział do oczekujących w napięciu zgromadzonych „Moje ciało mówi mi, że jestem stary.” Właśnie wtedy uśmiechnął się i charakterystycznie zmrużył do nas oko. W odpowiedzi odezwał się Manouso – znany nauczyciel z San Francisco (ten sam, który przyrównał Guruji do tsunami). Powiedział: „Nie. Twoje ciało mówi nam, co nasze ciała robią źle.”
Układanka z puzzli
Manouso, jest jednym z bardziej oddanych wieloletnich uczniów Iyengara. Przyjechał do Puny na dwa tygodnie. Z racji zażyłych kontaktów z Guruji, towarzyszył mu w praktyce własnej i był przez Iyengara osobiście instruowany oraz korygowany. Pobyt Manouso stworzył dodatkową okazję dla Iyengara do udzielania lekcji nam – wszystkim obecnym na praktyce własnej – po angielsku. A od początku września było to już poważnie uszczuplone grono – zaledwie kilkunastoosobowe. W tak kameralnej grupie można było właściwie próbować na bieżąco wszystkie wskazówki Mistrza nie troszcząc się o miejsce. Z drugiej strony – czerpanie z tego źródła wymagało błyskawicznego przerywania swojej sekwencji i podbiegania do właśnie rozpoczynającego wykład Gurujiego. Oczywiście uniemożliwiało to właściwą koncentrację na własnej sekwencji, aby nie przegapić momentu, w którym Iyengar nie wytrzymał i zaczynał mówić. Preteksty są różne, najczęściej błąd w wykonywaniu asany przez Manouso, lub Abbie, albo też skojarzenie.
Kiedy Guruji wpadł w ciąg – zdarzało mi się przesiedzieć przy jego treserze pół godziny, albo i dłużej. Kucając z kocem w ręku, bo przechodząc z kantorka ze sprzętem zauważyłam, że coś zaczyna się dziać i zatrzymałam się na chwilę. W międzyczasie ze trzy razy wstawałam, żeby wrócić na swoje miejsce widząc odwracającego się Iyengara. Najwyraźniej jednak po odwróceniu się przychodziło mu coś nowego do głowy, czego nie omieszkał nam zaraz zakomunikować i tak otwierał się nowy rozdział w wykładzie. Nauczanie Guruji jest niezwykle niesystematyczne i czynione w aktach spontanicznych, jakby beztroskich i niezobowiązujących. Przypomina rozrzucanie kawałków puzzli. Zbieranie ich – każdego z osobna, nie wiedząc, z którego fragmentu całości pochodzi, jest niezwykle żmudną robotą. Są jednak tacy, którzy korzystają z każdej okazji zdobycia fragmentu tej układanki. Gotowi przybiec z drugiego końca sali porzuciwszy bez żalu swoja sekwencję wsłuchując się, następnie notując uwagi Guruji, konsultując się między sobą. Mnie przytrafiło się to zaledwie kilka razy. Niemniej warto było. Po wypróbowaniu wariantów skrętów zaproponowanych Abbie, poczułam poruszenie w zupełnie innej części ciała niż dotychczas. Niemniej to kropla w oceanie tego, co ofiarować nam wciąż może ten wielki mistrz, a my naprawdę możemy wchłonąć niewiele ponad ćwierć litra. Manouso miał rację.
Puna, wrzesień 2006