Jak spotkałam Davida Meloni

Tagi:

Przyszedł ten moment, w którym chciałabym Wam przybliżyć sylwetkę mojego obecnego nauczyciela – Davida Meloni z Florencji. Kilka tygodni temu wróciłam z intensywnego warsztatu z nim w jego własnym studio jogi: Yoga Rahasya Firenze. Jak zwykle pozostaję pod ogromnym wrażeniem jego warsztatu, ale też spokoju, z jakim prowadzi swoich podopiecznych. Tak – to są właśnie dwie najważniejsze wartości, które go wyróżniają i w moich oczach jakoś określają.

Ale wróćmy do początków. Poznałam Davida w 2010 roku w maju w trakcie Ogólnoamerykańskiej Konwencji Gity Iyengra w Portland. To, co kryło się pod nazwa „Reflection” w tytule warsztatu Gity, to nic innego jak obszerne zagadnienie pracy terapeutycznej. Iyengarowie nigdy nie byli bardzo systematyczni w sposobie przedstawiania przedmiotu, czyli jogi. Tutaj jednak odnosiłam wrażenie, że Gita starała się nam zarysować pewną strukturę. W którymś momencie powiedziała nawet, że po raz pierwszy prowadzi warsztat na podstawie zapisanego planu. Było to naprawdę wyjątkowe wydarzenie, z którego wyniosłam wiele wątków właśnie do – nomen omen – refleksji.

Nietrudno zgadnąć, że wyjazd tam był dla mnie wyzwaniem materialnym i organizacyjnym. Żeby sobie ulżyć finansowo zgłosiłam się do organizatorów z prośbą o pomoc w znalezieniu taniego noclegu. Okazało się bowiem, że uczniowie ze szkół jogi w Portland zgodzili się przyjąć pod swój dach uczestników konwencji. To było naprawdę coś. Znalazłam zatem schronienie w małym domku na przedmieściach Portland. Starsze małżeństwo, które nas gościło odebrało mnie nawet z lotniska. Przybyłam do nich jako ostatnia lokatorka i dostałam kanapę w przyziemiu, które pełniło funkcję hobby-roomu pana domu. Było tam mnóstwo modeli rowerów. W nocy było tam tak zimno, że musiałam chodzić po domu i zbierać wszystkie możliwe okrycia typu narzuta/koc, żeby się dodatkowo przykryć. Drugiej nocy zapukałam do drugiej nocującej tam osoby – Stelli z Buenos Aires, która zamieszkała w pokóju córki z podwójnym łóżkiem i tak – od tamtej nocy – spałyśmy razem. Trzecim joginem w domu okazał się być przesympatyczny Włoch – jak się chwilę później okazało – prezes stowarzyszenia Iyengara we Włoszech. On z kolei został przydzielony do pokoju syna, który był dokumentnie przesiąknięty zapachem papierosów. Kiedy tam weszłam – cofnęło mnie – on jednak na swoje zakwaterowanie nie narzekał.

Dużo wtedy za sobą rozmawialiśmy, bo ja też w tamtych czasach pełniłam funkcję prezesa analogicznego stowarzyszenia w Polsce. Byłam ciekawa jak on sobie radzi z wyzwaniami tego stanowiska i jaka jest sytuacja we Włoszech. Dowiedziałam się wtedy od Niego, że posiada certyfikat nauczycielski w stopniu Junior Intermediate III i wybiera się zaraz po powrocie z Portland – do Puny na trzy miesiące stażu – od czerwca do początku września oraz że takie długie staże w RIMYI są w jego corocznym zwyczaju. Zwłaszcza to ostatnie zrobiło na mnie wrażenie. Nie znałam jego praktyki, ale przeczuwałam, że jest zaawansowana chociaż jego dyplom nie był bardzo wysoki stopniem. Ja wtedy miałam już stopień Senior Intermediate I od dwóch lat. Zazdrościłam mu wtedy bardzo, że może sobie pozwolić na te coroczne pobyty w RIMYI. To uczucie było bardzo wyraźne i do dziś je pamiętam.

Nic wtedy jeszcze nie wskazywało na to, że nasza znajomość przerodzi się w relację nauczyciel-uczeń. Ale o tym będzie kolejny odcinek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *