Sekwencjonowanie – ważna rzecz!

Tagi: ,

Opowiem Wam historię moich perturbacji zdrowotnych z ostatnich kilku miesięcy. Będzie to historia z morałem, który widzicie już w tytule.

Może któreś, z tych informacji, już do Was dotarły albo dostaliście ode mnie wiadomość o odwołanych zajęciach w ostatnim momencie? Była to bowiem prawdziwa czarna seria.

Zaczęło się jeszcze na warsztatach u mojego nauczyciela, któremu poświęciłam tu cykl wpisów. Byłam w sierpniu we Florencji i na tychże warsztatach zaczęłam odczuwać ból lewego biodra. Prosto stamtąd pojechałam „na świętokrzyskie odludzie” prowadzić dwa turnusy „Jogi_Spa”. Ból w biodrze zaczął się nasilać. To, co łączyło oba warsztaty – Davida i mój – to przewaga pracy z rotacją uda na zewnątrz. Kiedy mamy do dyspozycji cała serię zajęć prowadzonych w krótkim czasie (kilku dni lub tygodnia), to w ramach każdej z tych sesji możemy opracowywać temat dość jednorodny. Skutkiem tego – w danej sekwencji preferujemy jeden konkretny ruch – tutaj właśnie rotację uda na zewnątrz. I nie ma w tym nic złego, ponieważ w dłuższej perspektywie – kilku sesji – można go zrównoważyć w kolejnej sekwencji. No chyba, że jest jakieś strukturalne odchylenie od normy, które wymaga równoważenia ruchu na bieżąco, czyli najlepiej w ramach jednych zajęć. A okazało się po czasie, że to mój przypadek.

Wróciłam do domu i kiedy pojawiło się więcej przestrzeni na praktykę własną – zaczęłam eksperymentować i znalazłam ruch równoważący. Ból zniknął. Ale zanim to skonstatowałam – zdążyłam już wejść na ścieżkę fizjoterapeutyczną. A musicie wiedzieć, że – poza terapią uro-ginekologiczną po porodzie – przez moje 26 lat praktyki nie odwiedzałam tych specjalistów, bo zawsze udawało mi się uporać z kontuzjami za pomocą asan.

No i wpadłam. Naprawdę źle trafiłam. Podstawowym błędem tego fizjoterapeuty był brak rzetelnej diagnozy i opartej na niej – strategii działania. Po jego pierwszej interwencji – właśnie wokół lewego biodra – zaczęłam mieć migrujące w górę bóle – najpierw kręgosłupa, potem lewego barku, co skończyło się na bólu zębów, tak, że przesłałam na ok dwa tygodnie gryźć lewą stroną. Po ok tygodniu od zabiegu zaczęłam obserwować zmniejszanie się ruchomości prawego barku. Pan fizjo zaoferował mi oklejenie plastrami tego barku. Mimo, że wydawało mi się to nienaturalne – bark został oklejony tak, że z pracy całego stawu została wyłączona łopatka. Po 8 godz. noszenia tych plastrów przestałam ruszać prawą ręką. Wróciłam do tego specjalisty po pomoc, bo nie zaplatałam Gomukhasany a w efekcie nawet bluzki przez głowę zdjąć nie potrafiłam… Oczywiście bark „wyciągnęłam z opresji” odpowiednio dobraną praktyką jogi.

Ale najgorsze dopiero miało nadejść – kiedy już zęby po lewej stronie odpuściły – dostałam zapalenia lewego oka. Wyglądało to na jałowe zapalenie bez udziału drobnoustrojów. Trwało to 5 tygodni a żadne krople z antybiotykami nie pomagały. Od miesiąca mam spokój, ale cała historia ułożyła się w spójną całość dopiero niedawno.

Tak, jak wspomniałam – ból mojego biodra miał podłoże strukturalne. Mam tam problem. Niemniej jednak problem znajdował się pod kontrolą a całe ciało jakoś „amortyzowało” konsekwencje tego problemu pod warunkiem, że moja praktyka była odpowiednio urozmaicona i zrównoważona.

Co to znaczy urozmaicona praktyka – to znaczy zawierająca ruchy w różnych – często przeciwnych kierunkach. Przekładając to na nomenklaturę jogiczną – asany z różnych grup.

Co to znaczy zrównoważona praktyka – te asany z różnych grup powinny tworzyć sekwencję, w której ich odziaływanie fizyczne i psychiczne wzajemnie się równoważy.

Żeby komponować praktykę o tych dwóch właściwościach trzeba wielu doświadczeń i umiejętności. Te umiejętności i doświadczenia zbiera się poprzez naukę u nauczyciela starszego stażem, obserwację jego pracy oraz praktykę własną.

Moja „przygoda” uświadomiła mi dobitnie wagę właściwego sekwencjonowania, ale też pokazała, gdzie jest pole do działania. Myślę, że wciąż brakuje świadomości wśród osób praktykujących oraz młodych i mniej doświadczonych nauczycieli – jak tworzyć sekwencje, które w podobne tarapaty nie wpędzą potencjalnych praktykujących. Widzicie, ja zupełnie nie miałam świadomości, że w moim biodrze czai się problem. I wiele osób może mieć podobnie.

Problem polega na tym, że nauczyciele rozpoczynający pracę z uczniami albo pracujący stosunkowo krótko w tej roli – najczęściej czerpią wzorce do prowadzenia zajęć z warsztatów. A jak zaznaczyłam na początku – zupełnie inna jest strategia układania programu zajęć warsztatowych a inna takich, które są niezależnie funkcjonującą całością. Pamiętajcie o tym!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *